Tuesday 24 February 2015

Barcelona - morze, jedzenie, zakupy i ceny...

Barcelona slynie z piaszczystych plaż, niezliczonej ilosci nadmorskich klubow, restauracji i kawiarenek... Podejrzewam, ze w pelni sezonu nadmorska dzielnica jest zatloczona niesamowicie. Ale zima, z temperaturami co prawda w okolicy slonecznych 14stC, sezonem nie jest! Dlatego bylo milo, spokojnie i pusto! 
Kilku zapalencow surfowalo, kilku plywalo, a dzieciaki, z podwinietymi nogawkami i boso, wskakiwaly w mokry piasek i plytkie fale... Po 3 dniach intensywnego zwiedzania (przy dzieciach wszystko wydaje sie bardziej pracochlonne, bo koncentrujemy sie na 100% na ogladanych museach, czy budynkach, a potem dorzucamy jeszcze dodatkowe 50% na obserwowanie znikajacych w zakamarkach pociech...) potrzebowalismy kilku godzin swietego spokoju!
:)









Dotarlismy do Barcelony, i do wynajetego na kilka dni malutkiego mieszkanka, w poniedzialek po poludniu... W drodze bylismy od 6 rano, wiec wszyscy zmeczeni, zakurzeni, glodni i generalnie potrzebujacy chwili spokoju. Dlatego wybralismy najprostsze rozwiazanie: obiad w restauracji po drugiej stronie ulicy, po sasiedzku... I to byl wielki blad! Specjalnie menu nie przegladalismy, ale zapytalismy od razu o paelle. Byla, a jakze. Warzywna, z owocami morza, albo z miesem. Podawana na standardowych 'patelniach' (paellera), zawierajacych mniej wiecej 2 porcje. OK. Rzucilam okiem na ceny - 17.70€. Niech bedzie. Dzieci padaja, ja mam dosyc. Nic innego szukac nie bede! Zamowilismy jakies picie, pojawil sie kelner pytajac, czy moze chcielibysmy po krokieciku ziemniaczanym, jak juz na paelle trzeba czekac ze 20min. To czemu nie... Niech bedzie i krokiecik... 
Paella pyszna. Zjedlismy. Dzieci najedzone wreszcie zamilkly... I w takiej oto sielskiej atmosferze dostalam do reki rachunek... Na 88€!!! Z groszami... Za co???!!! Zerknelam na wydruczek i oto niespodzianka, bo paella ma cene 17.70 i owszem, ale OD OSOBY! Czyli serwowana normalna podwojna porcja to juz cena razy dwa, a nasze dwie 'patelnie' dla 2 osob to 17.70 x 4! Do tego ziemniaczane krokiety, tez wycenione za sztuke raczej, niz za porcje... Uczymy sie niestety cale zycie i albo wyciagamy wnioski z popelnionych bledow, albo nie...:)
Dlatego, nastepnego dnia, juz na spokojnie i bez stresu doszlismy do wniosku, ze najlepiej, najwygodniej i najtaniej bedzie zaopatrywac sie w drobiazgi do jedzenia na caly dzien w lokalnym supermarkecie, produkty obiadowe kupowac na targu po drugiej stronie ulicy (Mercat d'Hostafranc), a w miedzyczasie pojadac w malutkich piekarenkach, ktore mozna znalezc doslownie wszedzie - w naszej najblizszej okolicy bodaj 5. Plan okazal sie strzalem w 10! 
:)

W sympatycznej, czystej i generalnie przyjaznej kawiarence, o 300m od mieszkania (na Carrer de la Creu Coberta) za góre ciastek i 2 kawy zaplacilismy 10€ z groszami.
Nawiasem mowiac warto jest spedzic chwilke czytajac ceny - bardzo czesto cena spada wraz z iloscia kupowanych dóbr: 1 - 1€, 2 - 1.5€, 5 - 2.5€ itp. A dobra sa takie pyszne, ze na pewno sie nie zmarnuja!
:)



W kawiarni na koncu Av. de Gaudi, idac od Sagrada Familia, za 3 coca de vidre (plackate, skarmelizowane 'chlebki', hojnie posypane platkami migdalowymi), 5 fartons (grube 'paluszki' z ciasta poldrozdzowego chyba; przeznaczone do moczenia w czekoladzie, lub w kawie) i za 2 kawy - 5.55€  




A w piekarence doslownie w najblizszym sasiedztwie, zaraz za rogiem, przepyszne, pelne orzeszkow piniowych i kandyzowanych owocow, chlebki coca kosztowaly 3.50€ za sztuke. Juz w drodze powrotnej niestety kupilam 4 i zalowalam, ze tak malo, bo towarzystwo zabralo sie za nie, jak horda wyglodnialych wilkow i 2 zostaly zjedzone w formie lotniskowego pikniku.
:)



Po doswiadczeniach z wieczora pierwszego (patrz wyzej) stanelo na tym, ze obiady gotujemy w domu... Na wybor tego, co zagosci na naszych talerzach, mialy wplyw dwie rzeczy: mój mąż bardzo lubi ryby i owoce morza i umie je przyrzadzac (a kim ja jestem, zeby odmowic wyreczania przez kilka dni przy garach...), a Barcelona, jako miasto portowe, ma wspanialy dostep do wszelkich ryb i innych morskich zyjatek.
Za dwa 300g worki surowych krewetek zaplacilismy 9€. Do tego ze dwie bagiety, sok i obiad gotowy:



Na targu naprzeciwko (Mercat d'Hostafranc) kupowalismy ryby. Jakie? Pojecia nie mam! Mezczyzna wydawal ryki zachwytu, ze niby badziewia nie widzial od lat, a U-WIEL-BIA! A dzieci mialy radoche popychajac sie i rzucajac wyzwania w rodzaju 'Na pewno tej ryby nie dotkniesz!' i podpatrujac, gdzie wyrzucane, za przeproszeniem, flaki i wszelkie inne badziewie spada...
Sprzedawca oczysci i ewentualnie wyfiletuje zakupione ryby:



Spory worek malych rybek (mąż twierdzi, ze jakichs hiper-fantastycznych), spokojnie na posilek dla wszystkich zaplacilismy 18€. Do tego znowu jakas bagieta, pomidor, cytryna, sok. I gotowe!


A poniewaz odmowilam stanowczo grzebania w takich miniaturkach dwa wieczory z rzedu (dzieci chcialy!) kupilismy jakies wieksze ryby. Jakie? A czy ja wiem?
:)
5 sporawych sztuk (ledwo zmeczylismy) za 25€.


Supermarkety
Ratuja nas niestety przy wielu okazjach. Ja wiem, ze nie jest to moze najambitniejsze rozwiazanie, ale najszybsze i najwygodniejsze. I pozwalajace zachowac rozsadny budzet...
Nasz najbardziej lokalny nalezal do, podobno, taniej sieci Mercadona. Wielki nie byl, a mimo tego wybor mrozonych owocow morza i ryb powalal na kolana:


A w sekcji deserow - cytrusy napelniane sorbetem:

Ambitniejsze, ale i zdecydowanie bardziej kosztowne zakupy mozna zrobic na przyklad na targu Mercado de La Boqueria przy La Rambla:



Gotowe kubeczki z kolorowymi owocami wygladaja co prawda apetycznie, ale nie polecam - czesto zawieraja mocno przejrzale owoce, albo na przyklad niejadalne 'głąby' ananasa:





I wreszcie - zakupy.
Mialam niewielkie pojecie, co warto zabrac ze soba wyjezdzajac z Barcelony. Podobaly mi sie paellery do paelli i gliniane naczynia. Zasiegnelam internetowych opinii i uznalam, ze preferuje maly, rodzinnie prowadzony sklep  przy Pla de Palau, 6 - klik (zamiast miedzynarodowych gigantow, jak Vincon):




Koniec koncow i tylko dlatego, ze balam sie o nadbagaz, do domu przyjechaly ze mna:
- paellera - 9.50€
- gliniane glebokie naczynie - 3.20
- gliniane talerzyki - 3 sztuki, od 0.9 do 1.2€, ale byly i mniejsze i wieksze
- oliwa - 3.99€ za litr
- krem balsamiczny fogowy z targu - 4€ za 150ml
- ryz bomba do paelli - 2.99€ za 1kg
- ocet balsamiczy (akurat mi sie skonczyl) - 1.59€
- 2 puszki tunczyka (przeczytalam gdzies, ze warto, bo sa bardzo dobrej jakosci; zwlaszcza te z odrobine wyzszej polki cenowej) - 1.85€/szt. (opakowanie/puszka 111g)
i
- 2 opakowania turron - yema tostada (jajeczny) i duro (z orzechami); zakup z ostatniej chwili, juz w sklepie bezclowym na lotnisku; cena - 5.50€/szt. wydawala mi sie wygorowana, ale wiekszego wyboru juz nie mialam... 



Dodatkowo:
Barcelona wydaje sie bardzo, ale to bardzo czysta. Kosze na smieci sa doslownie co kilka metrow - zbawienie dla kazdego, kto zna uczycie upychania po kieszeniach kolejnych papierkow po lodach i herbatnikach. Do tego wszechobecne wielkie pojemniki do recyklingu - wielokrotnie widywalam starsze i mlodsze osoby z wielkimi torbami, pracowicie rozdzielajace ich zawartosc pomiedzy otwory oznaczone: szklane, papierowe i plastikowe.
Wyobrazilam sobie, nie mam pojecia, czy slusznie, czy nie, ze moje ukochane churros beda sprzedawane na ulicznych stoiskach doslownie wszedzie, a zapach cynamonu bedzie towarzyszyl nam na kazdym kroku. I gorzko sie rozczarowalam... Bo jedyne, jakie zjedlismy, bardziej z nudow, niz z prawdziwym apetytem, byly obrzydliwe, tluste, twarde i bardzo oczywiscie mrozone i tylko byle jak odgrzane w oleju, lub mikrofali. A towarzyszaca im czekolada - na 100% proszkowana  zdecydowanie paskudna...
Ochrona na lotnisku nie ma nic przeciwko przewozeniu glinianych/szklanych naczyn w bagazu podrecznym. Lepiej sie zameldowac i pokazac co mamy przed wrzuceniem torby na pas przeswietlajacej maszyny, ale generalnie ochrona macha tylko rekami i wzrusza ramionami. :)

No comments:

Post a Comment