Saturday 28 April 2018

Edynburg - zwiedzanie z dziećmi...


Wielkanoc oznacza jedno: dwa tygodnie wolnego od szkoły! I o ile generalnie obecność dziecków w najbliższej okolicy specjalnie mnie nie oburza, to pozostaje prosty problem zajęcia ich na tyle, by nie wpadali na pomysł grania w piłkę nożna w salonie... Pogodowo bywa różnie, bo i Wielkanoc różnie wypada. Cokolwiek zaplanowć trochę trudno. Dlatego postawiłam tym razem na plan ambitny, czyli: 'jak-mnie-to-nie-zabije-to-już-bębę-jak-karaluch-i-przeżyję-nawet-zagładę-nuklearna' i pojechaliśmy do Szkocji...
Bilety zakupiłam na dużo, dużo do przodu, co by były tanie (polecam- z okolic £400 za 5 siedzeń zredukowało do £146 za 6 siedzeń, w obie strony i z dostawa do domu), a sympatyczna strona internetowa zapewniła, za opłata, mieszkanie z trzema sypialniami, ogromna łazienka i gigantycznym kuchnio-salonem. Wywnioskowałam, że jak już przetrwamy te 4 godziny i 43 minuty w pociagu, to będziemy mieli sporo opcji w kwestii ewentualnego ukrycia się przed deszczem, czy wiatrem. Bo Edynburg w co, jak w co, ale w muzea obfituje. Okazało się oczywiście, że opuściliśmy mocno południowy Londyn w stanie wiosennym, a dotarliśmy do bardzo północnego Edynburga w stanie wietrznej jesieni - różnica w temperaturze jakieś 10stC. Dlatego muzea bardzo się przydały...
:)


Royal College Of Surgeons Of Edinburgh, 
Nicolson Street, 
Edinburgh EH8 9DW


Po pierwsze na pewno Surgeons Hall Museum, czyli muzeum edymburskiej szkoły chirurgów. Imponujacej, bo najstarszej na świecie - obchodziła 500-lecie istnienia w 2005 roku. Na pewno dla wielbicieli gatunku i osób o mocnych nerwach. Zdjęcia pochodza z czeluści Internetu - swoich nie mam. I z bardzo prostej przyczyny: w środku nie można robić zdjęć, ponieważ, uwaga!, zawiera ono ludzkie szczatki, którym należy się szacunek... Ano Wiktorianie, o ile popchnęli do przodu naukę generalnie, a medycynę szczególnie, pracowali według nieco innej etyki  i wytycznych moralnych. Dlatego mocny zapach formaldehydu, witajacy zwiedzajacych już w drzwiach, oznacza cała kolekcję 150-letnich, często dość w XXI wieku tragicznych, preparatów. Mnie wpadły w oko, wypreparowane z niesamowita precyzja naczynia krwionośne, wypełnione mieszanka wosku i barwnika. Pół problemu jeśli pokazywały naczynia wieńcowe serca dorosłego. Więcej, jeśli około półtora roczne dziecko. W całości... Brrr...

I jeszcze bardzo interesujacy dział dentystyki. W samym kącie znalazłam wczesna maszynę do borowania - z wiertłem napędzanym pedałem. I powiem szczerze - pamiętam takowa z dzieciństwa! Nie, nie jestem jeszcze aż tak wiekowa, ale w pobliskim mieście praktykowała pani dentystka, zapewnie 80-kilku-letnia wtedy, która takowej używała! A ja zostałam do niej zabrana z jakimś, wymagajacym borowania, problemem, na konto faktu, że 'ma wiele lat doświadczenia'. Cóż, patrzac z perspektywy lat wiem, że kiedy jest się bliżej do setki, niż dalej, posiada drgajace ręce i maszynę, która nie potrzebuje elektryczności, to żadne doświadczenie sytuacji nie uratuje... 

Spędziliśmy w środku około 2 godzin. I uważam, że jest to w miarę rozsadny czas wystarczajacy na zobaczenie wszystkiego. Ale szczerze mówiac ja sama zostałabym na pewno na co najmniej kolejne dwie. Z dziećmi trzeba niestety iść na kompromisy... Chociaż muszę przyznać, że raczej się nie nudzili. W szufladach pod gablotami były strategicznie rozmieszczone przeróżne gadżety, w rodzaju maszyny do operacji laparoskopowych, czy nici chirurgicznych, z zadaniami do wykonania (np. ułożenie drewnianych kostek w piramidę, albo zawiazanie odpowiedniego węzła).

Muzeum jest płatne. I oferuje bilety rodzinne (2 dorosłych + dwoje dzieci powyżej 5 lat), kóre można kupić przy wejściu. Otwarte 10.00 - 17.00 i w pełni dostępne dla wózków dziecinnych i inwalidzkich.     






A po wyjściu - niespodzianka! Zaraz za rogiem, na ścianie budynku sympatycznej kawiarni: 



Pierwszego pełnego dnia udało nam się zobaczyć jeszcze jedna bardzo poważna edynburska atrakcję (niejako z konieczności, bo lało i wiało, i trzeba było chować się po katach): Edinburgh Caste (klik).


Budowla jest NIEPRAWDOPODOBNIE imponujaca. Umiejscowiona na wysokiej, wulkanicznej skale i praktycznie nie do zdobycia w czasach, kiedy podboje sasiadów były na porzadku dziennym, czyli około 500 lat temu. Używana non-sto, jako zamek od około 800 lat. Zawiera ogromna kolekcję memorabiliów z przeróżnych wojen, w których Scots Regiment brał udział. 
Zdjęcia można robić wszędzie, oprócz małej, osobnej komnaty zawierajacej szkodzkie klejnoty koronne i Kamień Przeznaczenia - kamienny blok, na którym przez setki lat byli zaprzysięgani królowie Szkocji.
Dobrze jest sprawdzić, co się dzieje danego dnia, bo można trafić na pokazy broni i czasami opowieść dlaczego hollywoodzka produkcja 'Braveheart' jest kopletnie historycznie niedokładna i czego ewentualnie Mel Gibson nie byłby fizycznie w stanie zrobić, a na ekranie widzimy, że zrobił.
:)
Na samym końcu: więzienie. Wykute częściowo w litej skale i generalnie bardzo przygnębiajace. Używane non-stop przez 500 lat do przechowywania więźniów wojennych (potrzebnych do wymiany za własnych pojmanych żołnierzy).

Muzeum jest płatne. I niestety dość drogie - rodzinny bilet (2+3) kosztuje £64! Wejścia sa limitowane do 2 godzinnych przedziałów - nie trzeba być dokładnie na czas, ale trzeba się zmieścić w wyznaczonej okolicy; można zostać na czas ograniczony tylko godzinami zamknięcia. Dobrze jest zarezerwować wejściówki przez Internet, wtedy wystarczy tylko podać numer referencyjny i odebrać bilety. Inaczej czeka nas kolejka - potwornie długa nawet przy żałosnej pogodzie widocznej na załaczonym obrazku. 
W ceny biletów nie sa wliczone tzw. audio guides, czyli niewielkie 'telefony', na których wystarczy nacisnać numer ogladanej atrakcji i wysłuchać opowiadania przewodnika.
Wszędzie można dostać się z wózkiem - windy sa bardzo sprytnie ukryte w prywatnej części zamku, ale każdy pracownik/przewodnik doprowadzi bez problemu do takowej, a potem sprowadzi na dół. 
Ubikacje sa rozmieszczone w kilku dogodnych miejscach. 
Dobrym pomysłem jest przeznaczenie około 3 godzin na zwiedzanie
Ulotki sa dostępne również w języku polskim. 
   A jakby ktoś bardzo chciał i miał fundusze i ochotę to można część zabudowań wynajać na przykład na ślub i wesele. 











No comments:

Post a Comment